Dla kogo jest katolicki pogrzeb?

Styczeń 2019

Fakt katolickiego pochówku znanego warszawskiego ginekologa, prof. Romualda Dębskiego, stał się przyczyną ostrej kontrowersji w środowisku ludzi wierzących. Przez jednych okrzyknięty wspaniałą osobowością, wybitnym specjalistą, luminarzem i autorytetem, był on przez innych uważany za kogoś, kto swoimi poglądami i praktyką lekarską poważnie godził w zobowiązania wynikające z przyrzeczenia lekarskiego. Oburzenia nie kryli szczególnie obrońcy życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Prof. Dębski znany był ze swego zdecydowanego poparcia dla aborcji i twierdzenia, że ginekolog powołujący się na klauzulę sumienia, kieruje się względami ideologicznymi, które nie powinny być respektowane przez ustawodawcę. Wielu zadawało pytanie, czy osobie, która w publicznej debacie zajmowała stanowisko tak dalece sprzeczne z katolicką wiarą i moralnością, nie powinno się odmówić katolickiego pogrzebu?

Warto się tej problematyce przyjrzeć bardziej ogólnie, abstrahując na chwilę od tego konkretnego przypadku. Czym jest, a czym nie jest pogrzeb katolicki? Otóż nie jest on jakąś formą sądu nad zmarłym, która byłaby równoznaczna z wydaniem wyroku w miejsce sądu Bożego i w Jego imieniu. Oczywiście tam, gdzie ktoś do końca publicznie odżegnywał się od wspólnoty wierzących, katolicki pochówek nie powinien mieć miejsca – z szacunku dla zmarłego, który sobie tego nie  życzył. Katolicki pogrzeb może się jednak odbyć wszędzie tam, gdzie ktoś przed śmiercią, niezależnie od tego, jakie życie prowadził, prosił Boga o przebaczenie swoich grzechów, a Kościół o sakramentalne towarzyszenie w swoim przedśmiertnym utrapieniu. Wspólnota wierzących żegna w ten sposób swoich ochrzczonych członków, pozostawiając ich dalszy los Bożemu miłosierdziu i Bożej sprawiedliwości.

Trzeba jednak z naciskiem podkreślić także to, że katolicki pochowek dla osób, które mimo bycia ochrzczonymi w ciągu swojego życia pozostawały daleko od życia i nauki Kościoła, nie oznacza bagatelizowania ich życiowej postawy. Nie oznacza, że wszystko jest pozostawione jedynie subiektywnej ocenie sumienia, a diametralnie różne postawy, jak np. sprzeciw wobec aborcji z jednej i przyzwolenie na nią z drugiej strony, są tylko dwoma równorzędnymi opcjami, które ostatecznie i tak mają taką samą wartość. Niezależnie od tego, ile ciepłych słów pada przy trumnie zmarłego, ostatnie słowo należy do Boga, którego czcimy zarówno jako Miłosiernego Ojca, jak i jako Sprawiedliwego Sędziego. Czyny człowieka wynikające z jego wewnętrznego nastawienia, są istotne i będą decydowały o wiecznym losie człowieka, jednak jedynie Bóg zna tajniki ludzkiego serca i wie, ile w tych czynach było złej woli i świadomego przekraczania przykazań, ile zaciemnienia, ile wcześniejszych ran, zgorszeń i rozczarowań, które oddzielały od Bożej drogi i zniechęcały do niej.

Mimo to nie da się zaprzeczyć, że sytuacje podobne do tej, która została opisana powyżej, stają się źródłem zamętu i natrętnych pytań. Pojawiają się one szczególnie wtedy, gdy ktoś kierujący się wiernością wobec Ewangelii i nauki Kościoła i doznający z tej racji wielu upokorzeń i cierpień, odnosi wrażenie, jakby ludzie zajmujący postawę diametralnie odmienną, byli traktowani przez Kościół z takim samym, a może nawet jeszcze większym szacunkiem. Trzeba jeszcze raz podkreślić, że szacunek, jaki w Kościele okazywany jest zmarłych, nie oznacza wydawania osądu o ich życiu. Każdy świadomy i dobrowolny czyn ma nie tylko swoje zewnętrzne konsekwencje, ale także wpływa na wewnętrzną kondycję tego, kto go dokonuje. Kto świadomie i dobrowolnie czyni zło, w jakimś stopniu czyni siebie samego niezdolnym do wiecznego życia z Bogiem. Kościół wierzy, że jeżeli mimo wszystko w ostatniej chwili życia chwyta się Bożego miłosierdzia, może zostać ocalony i ostatecznie dopuszczony do wiecznej wspólnoty z Bogiem, jednak Bóg nie unieważnia osobowych konsekwencji dokonanego zła. Bolesny proces dojrzewania do nieba dla kogoś, kto przed swoją śmiercią mimo swoich licznych grzechów pokornie zwrócił się do Boga o miłosierdzie; proces, który w nauce Kościoła nosi nazwę czyśćca i który należy liczyć nie tyle czasem, ile raczej intensywnością, nie zostanie nikomu zaoszczędzony. Warto w tym kontekście przywołać fragmenty wypowiedzi kard. Josepha Ratzingera, które mimo pół wieku, jakie upłynęło od ich napisania, nie straciły nic ze swej aktualności: „Człowiek w wyniku śmierci wychodzi w niezasłoniętą rzeczywistość i prawdę. Zajmuje teraz takie miejsce, jakie mu naprawdę przysługuje. Skończyła się gra pozorów, ukrywanie się w pozach i fikcjach. […] Sąd jest po prostu ujawnieniem się prawdy”. Czyściec „nie jest rodzajem obozu koncentracyjnego na drugim świecie. […] Jest to raczej podyktowany wewnętrzną koniecznością proces przemiany człowieka. […] Spotkanie z Panem jest tą przemianą, ogniem, jaki przepala człowieka do owej czystej postaci, która może stać się naczyniem wiecznej radości”.

Czy tak się stanie w przypadku osób, których postępowanie w ciągu ich życia dalekie było od miary Ewangelii? Tego nie wiemy. I dlatego, jeśli tylko możemy przypuszczać, że przedśmiertne godziny jakiegoś zmarłego naznaczone były pragnieniem Bożego miłosierdzia, towarzyszymy mu jako wspólnota wierzących w jego ostatniej drodze. Reszta należy już tylko do Boga.

Marian Machinek MSF